środa, 24 lutego 2021

Walka Ursusa.

 

Ursus mocno zaciska palce na rogach byka, próbując go powstrzymać. Zwierzę siłuje się z nim, pchając cały czas do przodu. I nagle, w tym momencie, mężczyźnie przychodzi do głowy pomysł, żeby spróbować wykręcić mu kark. Może i będzie to brutalne zagranie z jego strony, ale być spokojny, czując siłę zwierzęcia. Zaczyna działać z desperacją, niekoniecznie zastanawiając się, czy być litościwym, bo wie, że jego przeciwnikowi nawet to nie przechodzi przez głowę.

On się nie zawaha nawet na sekundę, tak jak Ursus waha się teraz.

Ciągnie więc mocno w bok za twarde rogi, trzymając je z całej siły, bo jego skóra zaczyna się po nich ślizgać od pojawiającego się potu. I w chwili, w której zdaje się, że już dłużej nie wytrzyma - słyszy odgłos łamiącej się kości. Publiczność na moment wtedy cichnie, słychać tylko jego przyspieszone oddechy, kiedy zwierzę wypuszcza ostatnie swoje tchnienie i opada na ziemię.

Udało się.

Szybko wstaje i podchodzi do boku byka, chcąc uwolnić już prawie nieprzytomną Ligię. Już ma między palcami liny, którymi przywiązana jest ona do jego pleców, kiedy nagle słyszy krzyk.

2001 Plan filmu ” Quo Vadis ” w rezyserii Jerzego Kawalerowicza N/z Rafal Kubacki i Magdalena Mielcarz
Fot. Piotr Bujnowicz/FabrykaObrazu/FOTONOVA


-Uwaga! - mówi ktoś z góry. -Następuje decyzja cesarza! - Ursus marszczy brwi, jego oddech nadal jest nierówny.

Decyzja? Jaka decyzja?

Widzi, jak mężczyzna odziany w wyróżniający się strój, wstaje ze swojego miejsca i unosi wyprostowaną rękę. Jego kciuk wysuwa się i na początku niczego nie wskazuje, czekając na reakcje podwładnych. Jest jednak ona dość chaotyczna, bo zaczynają krzyczeć przeciwstawne zdania, ogłuszając się wzajemnie.

-Cisza! - krzyczy ta sama osoba, stojąca obok Nerona, który chwilę rozgląda się dookoła powoli, po czym kciuk cesarza opada w dół.

Ursus wytrzeszcza oczy, a ludzie dookoła zaczynają znowu się spierać - niektórzy się cieszą, inni mają ochotę poderżnąć tamtym gardła.

Nie może jednak na tym się skupiać. Przypomina sobie, że przecież obiecał Winicjuszowi uratowanie Ligii. I nie ma zamiaru nie dotrzymać tego słowa, dlatego kontynuuje rozplątywanie liny, słysząc różne obelgi w swoją stronę.

Szybko jednak zostają one przerwane i zastąpione przerażonymi wrzaskami, przez co ogląda się za siebie, i widzi, jak cesarz opada na ziemię. W jego plecy jest wbity nóż i stoi za nimi sam Winicjusz.

Ludzie zaczynają uciekać z miejsca tego zdarzenia, kiedy on daje sygnał Ursusowi i sam zaczyna się wycofywać. Dla mężczyzny zrozumiały jest gest, przez co zaczyna szybko rozrywać sznury i z nieprzytomną już dziewczyną na plecach ucieka z areny.

Niedaleko za budynkiem stoi koń, do którego obydwoje podchodzą. Ursus daje Ligię Winicjuszowi.

-Dalej, uciekaj! - krzyczy w jego stronę, pospieszając go. Marek jednak nie może ruszyć, nawet będąc już w siodle i trzymając przy piersi swoją ukochaną.

-A co ty zrobisz?! - pyta go, również próbując przekrzyczeć uciekających.

Koń stąpa nerwowo w miejscu, kiedy przebiegają obok nich przerażeni ludzie.

-Dam sobie radę - uśmiecha się słabo. I Winicjusz prawie kompletnie zaczyna mu przez to wierzyć, ale mimo wszystko zostaje przy nim obawa. - Jedź, ja zrobiłem co do mnie należało - odchodzi krok do tyłu. -Ucieknijcie stąd, ucieknijcie jak najdalej.

Marek widząc, że zaczynają się zbierać strażnicy cesarza dookoła nich, już daje sygnał koniowi, by ruszył, ale po kilku krokach znowu się zatrzymuje.

-Dziękuję! - krzyczy do Ursusa i po otrzymaniu skinienia głową w odpowiedzi, zaczyna galopować.

I po kilku sekundach spogląda za siebie przez ramię.

I zauważa, jak strażnicy dobijają już i tak wyczerpanego Ursusa.

Chce zawrócić, pomóc mu.

Ale jedzie tylko dalej, wiedząc, że sam nic nie zrobi, bo kiedy tylko tam się zjawi, to i go zabiją.

-Dziękuję...- szepcze, mając nadzieję, że jakimś cudem mężczyzna go usłyszy.

Jeśli jednak tak się nie stanie, to trudno.

Podziękuje mu osobiście w niebie.

Irmina Przybyszewska, kl. 8b


poniedziałek, 1 lutego 2021

Moje opowiadanie... J. S.

 Obudziłam się w szpitalu. Podniosłam głowę, aby zobaczyć moich rodziców rozmawiających z lekarzem. W końcu tata zwrócił swój wzrok w moim kierunku.

– Oliwia, skarbie, w końcu się obudziłaś! – mężczyzna podszedł, a raczej podbiegł do szpitalnego łóżka, na którym leżałam. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, ojciec zawsze bardzo się martwił, nawet przy najmniejszych "wypadkach przy pracy". 

Po jakimś czasie przeniosłam wzrok na kobietę, która również stała przy mnie. Jak można się domyślić - była to moja matka. Miała ona szczupłą sylwetkę, rysy twarzy podobne do moich oraz włosy w kolorze ciemnego blondu, mówiąc w skrócie, była starszą wersją mnie.

– Gdzie jest Ironia? – po wypowiedzeniu tego zdania ujrzałam jak miny moich rodzicieli znacząco się zmieniają.

– Ona – zaczęła mama. – złamała nogę. Weterynarz mówi, że najlepsze dla niej będzie w tej chwili uśpienie, jeśli tego nie zrobimy już nigdy nie będzie funkcjonować normalnie. Będzie się męczyć. 

Wiem dobrze, iż przechodziło jej to przez gardło wyjątkowo ciężko. Ja też liczyłam na wieści typu "To będzie kilka miesięcy rehabilitacji i po sprawie", ale nie na coś takiego. W jednej chwili poczułam jak mój cały świat się wali. Do oczu napłynęły mi łzy. Wszystko sobie przypomniałam. Przypomniałam sobie jak klacz wyciągała galop. Przypomniałam sobie głos komentatora. Przypomniałam sobie ciężki oddech Ironii leżącej tuż obok mnie na piasku ogromniej hali.

– Czy ona jeszcze żyje? – zapytałam łamiącym się głosem, nie do końca rozumiejąc słowa rodzicielki. Przecież to niemożliwe żeby zarządził o czymś tak ważnym beze mnie? 

– Tak. Czekaliśmy na Twoją końcową decyzje.

– Zabierzcie mnie do niej. – starałam się zabrzmieć twardo. Czy zdawałam sobie sprawę jak okropny będzie to widok wypowiadając minione zdanie? Najprawdopodobniej tak.

Tata chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Pogadali chwilę z lekarzem, po czym zabraliśmy rzeczy i ruszyliśmy do samochodu. 

To miały być tak wspaniałe wakacje. Miałam pojechać do stajni mamy, żeby tam trenować w pięknych okolicach razem z moją najlepszą końską przyjaciółką, którą teraz miałam pożegnać. Jedyną sprawą, jaka psuła tą wizje był wyjazd taty na delegacje. Ale teraz? Teraz to wszystko straciło sens.

Po jakimś czasie przyjechaliśmy do gabinetu. Całą drogę spędziliśmy milcząc. Osłupiałym wzrokiem przejeżdżałam po krajobrazach, a następnie - po gabinecie.

– Jaka jest decyzja? – zapytała blond  włosa pani weterynarz.

– Musimy to zrobić... Ona nie będzie cierpiała z powodu moich egoistycznych zachcianek. – patrzyłam tempo w podłogę, a po moich policzkach spływały łzy.

Wszystko stało się za szybko, trzymałam łeb klaczy, przytulałam ją, zapewniałam, że wszystko będzie dobrze. Kłamałam. W pewnym momencie przestałam wyczuwać ciepły oddech na ręce. Zaniosłam się płaczem, nie mogłam normalnie wziąć oddechu. To był już koniec.

***

Po tygodniu od tego wydarzenia jechałam już do posiadłości mamy. Moi rodzice rozwiedli się kiedy miałam 10 lat. Właśnie wtedy rodzicielka przeniosła się do stajni, którą odziedziczyła po jakiejś dalekiej krewnej.


Przez czas jazdy mama tłumaczyła mi jak to u nich wygląda. Dowiedziałam się, między innymi, jakoby na terenie są dwie stajnie - sportowa i "naturalna". Tą drugą dzierżawi znajoma mamy. Mają odmienne poglądy co do jeździectwa, ale jakoś się dogadują.

Po przyjeździe zostałam najpierw oprowadzona po domu. Mój pokój był wyjątkowo podobny do tego, który znajdował się w moim stałym miejscu zamieszkania. Rozpakowałam najpotrzebniejsze ubrania i inne ważniejsze pierdoły. 

Do obiadu z pokoju nie wychodziłam prawie w ogóle. Nie widziałam takiej potrzeby. Dopiero kiedy zostałam wywołana do owej czynności skierowałam się do kuchni.

– Co powiesz na oprowadzenie po stajni? – zagadała mama.

– Raczej przydałoby się zapoznać z nowymi terenami. – zaśmiałam się cicho, a kobieta razem ze mną.

Dość szybko ukończyłam posiłek. Muszę przyznać - zżerała mnie ciekawość. 

Mama pokazała mi halę krytą, plac z ustawionymi przeszkodami (nasz plac), plac naturalsów, karuzelę oraz saunę. To był naprawdę ładny ośrodek z dobrymi warunkami.

– To teraz stajnia? – westchnęłam.

– Na to wygląda. – razem ruszyłyśmy do dużego budynku.

W boksach stały głównie dobrze wyglądające konie sportowe. Dosłownie tylko parę wyglądało przeciętnie. W końcu dotarłyśmy do stanowiska kasztanowatej klaczy trakeńskiej.

– To jest Red Velvet. – mama przedstawiła mi konia. – Na niej będziesz w najbliższym czasie jeździć.

– Wygląda na... – przerwało mi uderzenie w boks. Odwróciłam się w kierunku przyczyny dźwięku.

– Co to za koń? – zwróciłam uwagę na dziwnego wierzchowca, który zdecydowanie nie wpasowywał się w ogólny wizerunek stada.

Poezja w 3 a

Klasa 3 a  tworzyła  poezję na temat jesieni.