poniedziałek, 1 lutego 2021

Moje opowiadanie... J. S.

 Obudziłam się w szpitalu. Podniosłam głowę, aby zobaczyć moich rodziców rozmawiających z lekarzem. W końcu tata zwrócił swój wzrok w moim kierunku.

– Oliwia, skarbie, w końcu się obudziłaś! – mężczyzna podszedł, a raczej podbiegł do szpitalnego łóżka, na którym leżałam. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, ojciec zawsze bardzo się martwił, nawet przy najmniejszych "wypadkach przy pracy". 

Po jakimś czasie przeniosłam wzrok na kobietę, która również stała przy mnie. Jak można się domyślić - była to moja matka. Miała ona szczupłą sylwetkę, rysy twarzy podobne do moich oraz włosy w kolorze ciemnego blondu, mówiąc w skrócie, była starszą wersją mnie.

– Gdzie jest Ironia? – po wypowiedzeniu tego zdania ujrzałam jak miny moich rodzicieli znacząco się zmieniają.

– Ona – zaczęła mama. – złamała nogę. Weterynarz mówi, że najlepsze dla niej będzie w tej chwili uśpienie, jeśli tego nie zrobimy już nigdy nie będzie funkcjonować normalnie. Będzie się męczyć. 

Wiem dobrze, iż przechodziło jej to przez gardło wyjątkowo ciężko. Ja też liczyłam na wieści typu "To będzie kilka miesięcy rehabilitacji i po sprawie", ale nie na coś takiego. W jednej chwili poczułam jak mój cały świat się wali. Do oczu napłynęły mi łzy. Wszystko sobie przypomniałam. Przypomniałam sobie jak klacz wyciągała galop. Przypomniałam sobie głos komentatora. Przypomniałam sobie ciężki oddech Ironii leżącej tuż obok mnie na piasku ogromniej hali.

– Czy ona jeszcze żyje? – zapytałam łamiącym się głosem, nie do końca rozumiejąc słowa rodzicielki. Przecież to niemożliwe żeby zarządził o czymś tak ważnym beze mnie? 

– Tak. Czekaliśmy na Twoją końcową decyzje.

– Zabierzcie mnie do niej. – starałam się zabrzmieć twardo. Czy zdawałam sobie sprawę jak okropny będzie to widok wypowiadając minione zdanie? Najprawdopodobniej tak.

Tata chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Pogadali chwilę z lekarzem, po czym zabraliśmy rzeczy i ruszyliśmy do samochodu. 

To miały być tak wspaniałe wakacje. Miałam pojechać do stajni mamy, żeby tam trenować w pięknych okolicach razem z moją najlepszą końską przyjaciółką, którą teraz miałam pożegnać. Jedyną sprawą, jaka psuła tą wizje był wyjazd taty na delegacje. Ale teraz? Teraz to wszystko straciło sens.

Po jakimś czasie przyjechaliśmy do gabinetu. Całą drogę spędziliśmy milcząc. Osłupiałym wzrokiem przejeżdżałam po krajobrazach, a następnie - po gabinecie.

– Jaka jest decyzja? – zapytała blond  włosa pani weterynarz.

– Musimy to zrobić... Ona nie będzie cierpiała z powodu moich egoistycznych zachcianek. – patrzyłam tempo w podłogę, a po moich policzkach spływały łzy.

Wszystko stało się za szybko, trzymałam łeb klaczy, przytulałam ją, zapewniałam, że wszystko będzie dobrze. Kłamałam. W pewnym momencie przestałam wyczuwać ciepły oddech na ręce. Zaniosłam się płaczem, nie mogłam normalnie wziąć oddechu. To był już koniec.

***

Po tygodniu od tego wydarzenia jechałam już do posiadłości mamy. Moi rodzice rozwiedli się kiedy miałam 10 lat. Właśnie wtedy rodzicielka przeniosła się do stajni, którą odziedziczyła po jakiejś dalekiej krewnej.


Przez czas jazdy mama tłumaczyła mi jak to u nich wygląda. Dowiedziałam się, między innymi, jakoby na terenie są dwie stajnie - sportowa i "naturalna". Tą drugą dzierżawi znajoma mamy. Mają odmienne poglądy co do jeździectwa, ale jakoś się dogadują.

Po przyjeździe zostałam najpierw oprowadzona po domu. Mój pokój był wyjątkowo podobny do tego, który znajdował się w moim stałym miejscu zamieszkania. Rozpakowałam najpotrzebniejsze ubrania i inne ważniejsze pierdoły. 

Do obiadu z pokoju nie wychodziłam prawie w ogóle. Nie widziałam takiej potrzeby. Dopiero kiedy zostałam wywołana do owej czynności skierowałam się do kuchni.

– Co powiesz na oprowadzenie po stajni? – zagadała mama.

– Raczej przydałoby się zapoznać z nowymi terenami. – zaśmiałam się cicho, a kobieta razem ze mną.

Dość szybko ukończyłam posiłek. Muszę przyznać - zżerała mnie ciekawość. 

Mama pokazała mi halę krytą, plac z ustawionymi przeszkodami (nasz plac), plac naturalsów, karuzelę oraz saunę. To był naprawdę ładny ośrodek z dobrymi warunkami.

– To teraz stajnia? – westchnęłam.

– Na to wygląda. – razem ruszyłyśmy do dużego budynku.

W boksach stały głównie dobrze wyglądające konie sportowe. Dosłownie tylko parę wyglądało przeciętnie. W końcu dotarłyśmy do stanowiska kasztanowatej klaczy trakeńskiej.

– To jest Red Velvet. – mama przedstawiła mi konia. – Na niej będziesz w najbliższym czasie jeździć.

– Wygląda na... – przerwało mi uderzenie w boks. Odwróciłam się w kierunku przyczyny dźwięku.

– Co to za koń? – zwróciłam uwagę na dziwnego wierzchowca, który zdecydowanie nie wpasowywał się w ogólny wizerunek stada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poezja w 3 a

Klasa 3 a  tworzyła  poezję na temat jesieni.